á
â
ă
ä
ç
č
ď
đ
é
ë
ě
í
î
ľ
ĺ
ň
ô
ő
ö
ŕ
ř
ş
š
ţ
ť
ů
ú
ű
ü
ý
ž
®
€
ß
Á
Â
Ă
Ä
Ç
Č
Ď
Đ
É
Ë
Ě
Í
Î
Ľ
Ĺ
Ň
Ô
Ő
Ö
Ŕ
Ř
Ş
Š
Ţ
Ť
Ů
Ú
Ű
Ü
Ý
Ž
©
§
µ
Choć fabuła mało skomplikowana, to jednak z mądrym przesłaniem - WSZYSTKO NALEŻY DOKŁADNIE WYJAŚNIAĆ, NIE WOLNO BRAĆ ZA PRAWDĘ TO, CO CHOĆ WYGLĄDA NA PRAWDZIWE, WCALE TAKIM NIE MUSI BYĆ .
Przekonał się o tym główny bohater powieści Marcin Szuster, człowiek spełniony zawodowo, wierny swej narzeczonej i tylko przypadek sprawia, że zostaje poddane w wątpliwość zaufanie. I wszystko się wali.
Czy Marcin właściwie odczytał "przypadek"?
Czy potrafi zawierzyć znów Marcie? Czy potrzebne były jego ucieczki?
W książce świetnie też pokazana jest praca detektywów, policji, zwykłych zjadaczy chleba.
Autor stawia też pytanie : "Czy bogactwo i ciężka praca uchronią człowieka przed samotnością, przed wyborem człowiek czy pieniądze"? /Wielki Bo/. I podobnych pytań jest sporo.
Jest to doskonale napisana powieść z pełnym szacunkiem dla czytelnika. Recenzenci uważają, że byłaby świetnym scenariuszem filmowym Powieść jest godna polecenia tym, którzy lubią prozę lekką, wielowarstwowość i barwne kreacje bohaterów. A tych w książce jest bez liku.
Ciekawe są też rozważania filozoficzne o świecie / wszak autor był z wykształcenia filozofem / .
Tylko zakończenie nie zachwyca, gdyż po tak skomplikowanej pełnej przypadków i ucieczek akcji, gwałtownie zamyka się jak gdyby banalnym stwierdzeniem "żyli długo i szczęśliwie". Ale jak do tego doszło, po tylu dziwnych przypadkach?
Tak zaczyna się pierwsza powieść znanego dziennikarza Grzegorza Miecugowa. Początek sielankowy… Nic jeszcze nie zapowiada sensacyjnych wydarzeń, (...) które rozegrają się w ciągu trzech tygodni.
Nie, nie, narzeczona nie gniewa się za zbyt wczesną pobudkę! To Marcin za kilkanaście godzin będzie chciał wymazać Martę ze swej pamięci. Dlaczego? Co się stało? To przecież wielka miłość! Otóż przypadkiem zobaczy dziewczynę w sypialni swego szefa zwanego Wielkim Bo (to od Bogdana, nie bossa). Znaczy nie ją konkretnie…ale po kolei: najpierw jej samochód pod domem szefa, potem buty (Marty!) koło łóżka i wreszcie jej sylwetkę, ale twarzy nie zobaczy. Jest jednak pewien, że to ona i świat (jego świat) wali się w gruzy.
Obmyśli zemstę doskonałą – zniknie z życia Marty, szefowi zaś zabierze pieniądze.
Zaczyna więc działać, uruchamiając stare znajomości. Mieszkający w Berlinie Henryk Twardowski ma mu przygotować fałszywe dokumenty, specjalizuje się w tym, odsiedział już wyrok, ale nie zniechęciło go to do dalszej działalności. Okazuje się, że naszym rodakiem interesuje się niestety niemiecka policja.
Pęka ogniwo misternie opracowanego planu. Zaczynają się problemy. Marcin Szuster z torbą wypełnioną paczkami euro wędruje przez Polskę, uciekając przed prywatnymi detektywami wynajętymi przez Wielkiego Bo.
Ależ akcja! Chciałoby się tak powiedzieć! Nic tylko czytać i śledzić, co też za chwilę się wydarzy. Niestety, przedstawione wydarzenia są tak przewidywalne, że czytelnik już na stronie 51 (powieść liczy 365 str.) wie, że przed domem Wielkiego Bo stał samochód Marty, ale przyjechała nim Kaśka, jej koleżanka. Potem są wciąż nowe tropy – są bardzo podobne, wiele osób bierze je za siostry.
Marcin się pomylił, choć on sam jeszcze tego nie wie. Dochodzą jednak do niego różne sygnały sugerujące pomyłkę. Ale nie rezygnuje, ucieka dalej.
Też miałam ochotę uciec…od lektury tej książki, ale członkostwo DKK zobowiązuje- trzeba przeczytać do końca. Powieść staje się bowiem nudna i coraz bardziej przewidywalna (o czym już wcześniej pisałam). Wątek berliński wydaje się na siłę „przylepiony” do głównej akcji. Wywody prof. Żelińskiego na temat wszechświata i kosmosu, którymi raczy Marcina, są banalne i mało odkrywcze- „jesteśmy zagubieni w kosmosie i samotni”!
Całość kończy się jak w bajce – „żyli długo i szczęśliwie”. W sumie, po co to całe zamieszanie, a nie trzeba się było przyjrzeć uważniej albo zachować może bardziej po męsku?!
Grzegorz Miecugow powiedział w jednym z wywiadów: „Chciałem napisać książkę o czymś, żeby po jej przeczytaniu coś w człowieku zostało”. Hm…coś?!
We mnie niewiele pozostało. Jakieś mgliste wspomnienie, że znany i dobry dziennikarz napisał powieść sensacyjno-obyczajową pt. „Przypadek”.
Muszę też przyznać, że tak niestarannie (to delikatne słowo) wydanej książki nigdy nie czytałam, a czytam naprawdę bardzo dużo.
Na prawie każdej stronie brak kilku przecinków i to z reguły w zdaniach złożonych podrzędnie! Zdarza się też, że pojawiają się tam, gdzie nie powinno ich być! Błędy typu:bohater kupił „Dzień szakala”, a czyta „Psy Wojny”, skończył czytać „Psy wojny”. Marta z Kaśką jadą do Kazimierza Wielkiego(!), ciotka zaś mieszka w Kazimierzu Dolnym. Sporo powtórzeń, których można by uniknąć, stosując zaimki.
Zastanawiam się, czy winą za tak niestarannie wydaną książkę obarczyć tylko wydawnictwo Bellona i jego korektorkę?